Popularna aktorka komediowa, Kristen Bell i jej mąż Dax Shepard czasami zwierzają się w mediach, jakie wartości są dla nich ważne, jeśli chodzi o wychowanie dzieci, jak postępują, jakie mają przekonania. Podczas jednego z wywiadów Kristen powiedziała, że jedna z zasad w ich domu jest taka, że „mama i tata nie reagują na krzyki i płacze dzieci. Reagujemy dopiero, kiedy się uspokoją”.
Bell i Shepard nie wydają się być odosobnieni w tych poglądach. Dzieci krzyczą, płaczą, rzucają rzeczami, wypowiadają nieprzyjemne słowa. Każdy rodzic ma w zanadrzu historię z serii „a moje dziecko w sklepie/ w przedszkolu/ na placu zabaw….”, po której następuje opis niesamowitego wybuchu dziecięcej furii, zakończonego wyniesieniem młodzieży z miejsca akcji. Oczywiście wbrew jego lub jej woli, co spotęgowało wybuch.
Bywa też tak, że dzieci wybuchają częściej niż statystycznie jest to „akceptowalne”. Mówimy wtedy, że są niegrzeczne, nie potrafią się zachować, zastanawiamy się, co z nimi jest nie tak, a przede wszystkim, jak ukrócić zachowania, które wywołują w dorosłych dyskomfort i narażają rodziców na krytykę za nieumiejętność zapanowania nad dzieckiem.
Karny jeżyk – dobry czy zły pomysł?
Jakiś czas temu niezwykle popularne były programy telewizyjne typu „Superniania”” , w których osoby z różnym przygotowaniem i doświadczeniem uczyły rodziców, jak mają sobie radzić z trudnymi zachowaniami dzieci.
Jeden z pomysłów zakładał, że dziecko powinno mieć w domu miejsce, do którego powinno być odsyłane, kiedy zachowa się w sposób nieodpowiedni lub niegrzeczny – miał to być na przykład karny jeżyk. Idea była taka, że dziecko miało mieć czas i przestrzeń, żeby przemyśleć swoje zachowanie i uspokoić się, a po wszystkim wrócić do rodzica i przeprosić.
Idea karnego jeżyka (czy też time out) ma swoich zwolenników i krytyków. Wydaje się też, że trwale wrosła do repertuaru metod wychowawczych. Z jakim skutkiem?
Zobacz też: Przemoc wobec dzieci. Jak ją rozpoznać?
Złe zachowanie, czyli co?
Dzieci uczą się samokontroli. Nie rodzimy się z tą umiejętności. Każdy z nas potrzebuje czasu i wielu prób, by poczuć się pewnie i bezpiecznie.
Pierwsze doświadczenia, kiedy zalewają nas emocje (a wraz z nimi również na przykład hormony) i różne objawy płynące z ciała, mogą być przerażające. Dlatego też jest w zasadzie jasne, że na przykład niemowlęta mogą potrzebować pomocy w uspokojeniu się. Potrzebują bliskości dorosłej osoby, która nie wpada razem z nimi w przerażenie czy rozpacz, jest spokojna i wie, że głód, niepokój czy ból miną.
Okazuje się jednak, że również starsze dzieci potrzebują czasu, żeby móc opisać swoje uczucia, by móc powiedzieć, że są głodne, zmęczone, wystraszone, zamiast to pokazywać. Im młodsze dziecko, tym możliwości komunikacji werbalnej są mniejsze.
Dlatego też skupiając się na zachowaniu, oceniając je jako choćby niegrzeczne, nieuprzejme, złośliwe, bardzo łatwo przeoczyć to, co najważniejsze, czyli przyczynę. Bo zawsze najważniejsza jest przyczyna. A zachowanie jest jedynie dostępną dziecku formą komunikacji.
Samodzielnie czy samotnie?
Posyłając dziecko do kąta (czy bardziej humanitarnie- na karny jeżyk) pozbawiamy się szansy na zrozumienie sytuacji i swojej reakcji. Jeśli dziecko krzykiem lub płaczem opowiada o jakiejś swojej trudności, kolejny raz zrobi samo zwyczajnie dlatego, że nie potrafi inaczej.
Wybitny psychiatra Dan Siegal mówi o doświadczeniu time out jako o izolującym i porzucającym. Wnioski, do których dziecko może samodzielnie dojść będą raczej wiązały się z przekonaniem, że zostało odepchnięte, skarcone, że za błąd grozi kara, nie wybaczenie czy zrozumienie. A jeśli ma się trudny czas, nie można liczyć nawet na rodzica. W tym sensie karny jeżyk promuje raczej rozbudzenie uczuć związanych z samotnością i odrzuceniem niż samodzielnym osiąganiem wniosków i naprawą.
Dr Siegal mówi dalej, że dzieci odstawione na karny jeżyk często nie tylko nie uspokajają się, ale czują się jeszcze bardziej rozzłoszczone.
Zobacz też: DOBRO i ZŁO – w jaki sposób dzieci uczą się je odróżniać i jakie to ma konsekwencje dla ich zachowania?
Czy można inaczej?
Artykuł, który Dan Siegal oraz Tina Payne Bryson opublikowali w 2014 roku w magazynie Time wprowadził wiele kontrowersji. Padła w nim błędna sugestia, że uczucia związane z odrzuceniem pobudzają te same obszary mózgu co nadużycie. A więc, że odrzucenie, jakiego doświadcza dziecko „odstawione do kąta” jest równe nadużyciu.
Siegal i Bryson musieli potem tłumaczyć, że time out może być pomocną techniką, jeśli stosowany jest krótko, rzadko, jest częścią strategii, po która sięga rodzić próbujący przerwać określone zachowanie dziecka, a na koniec rodzic tłumaczy dziecku, co się wydarzyło.
Ryzyko
Kąt, karny jeżyk – jakkolwiek to nazwiemy, wiąże się z tym, że rodzic wycofuje swoją uwagę, zainteresowanie i chęć bycia w tym momencie w kontakcie z dzieckiem. Nawet gdyby ktoś powiedział, że nie jest to ignorowanie dziecka, ale tego, konkretnego zachowania, nadal stosowanie zasady time out może wiązać się z poważnymi konsekwencjami. Bo przecież nawet jeśli ignorujemy jakieś zachowanie, ignorujemy również jakiś problem, który za zachowaniem stoi.
Wydaje się to oczywiste w przypadku dorosłych. Płaczącego dorosłego zapytamy, co się stało. Nie polecimy mu, żeby przestał jęczeć czy się mazać, bo dopiero wówczas będziemy mogli porozmawiać. Dlaczego więc stosujemy inne standardy wobec dzieci?